Większości z nas powołanie kojarzy się z wielkim przeżyciem, kiedy to Jezus wzywa nas po imieniu, byśmy za Nim poszli. Byłoby wtedy wszystko prostsze. Lecz tak jest bardzo rzadko. Do dziś, choć jestem już na piątym roku w seminarium diecezjalnym, nie usłyszałem słów Chrystusa, skierowanych bezpośrednio do mnie: „Pójdź za mną”. To Boże wezwanie docierało do mnie szczególnie na widok kapłana w sutannie lub siostry zakonnej. To ich świadectwo wzbudzało we mnie swego rodzaju zazdrość, też chciałem oddać całkowicie moje życie Bogu. Powołanie odczuwałem jako pragnienie pójścia do seminarium, a sama myśl o kapłaństwie... przerażała mnie.
Nie było w moim życiu wielkich nawróceń, gdyż zawsze byłem blisko Kościoła. Po zdanej maturze złożyłem dokumenty do seminarium 15 czerwca, wtedy idąc z Jasnej Góry, aby je złożyć kupiłem różaniec, ku mojemu zdziwieniu nie uległ uszkodzeniu i ciągle towarzyszy mi opieka Maryi, mojej Pani. Także z mariologii piszę pracę magisterską. Zawsze, gdy pojawiają się trudności, uciekam się do Niej i Jej Syna co pomaga, bowiem jak to jedna z modlitw mówi, nikt kto się do Maryi ucieka nigdy nie doznał zawodu.
Jednak, gdy byłem na drugim roku w seminarium, miało miejsce moje małe nawrócenie. Byłem zawsze osobą spokojną, wręcz można by powiedzieć ułożoną, która wie czego chce. Kobietom taka postawa imponowała, lecz potrafiłem dystansować od siebie te niewiasty, które były za blisko, wskazując, że idę do seminarium i sprawa zamknięta. Jednak gdy złożyłem papiery do seminarium, było to w czerwcu, już miesiąc po tym pojawił się problem, kobieta, która z niewiadomych mi wtedy powodów, potrafiła wzbudzić we mnie zachwyt. Wówczas zaczęło się we mnie wtedy coś, co dziś potrafię nazwać - walka duchowa. Ksiądz czy żona? Nie jest to proste pytanie, ani prosta odpowiedź. Wymaga wysiłku, zaangażowania.
Kierując się wtedy podjętą świadomie decyzją, kontynuowałem naukę w seminarium. Dopiero po blisko trwających półtora roku dylematach, trwaniu na modlitwie i utwierdzaniu się w podjętej decyzji przyszła odpowiedź. Zostaję, była to słuszna decyzja (patrząc z punktu widzenia 3 lat). To, że człowiek myśli o rodzinie, świadczy o świadomej decyzji. Zrezygnowałem wtedy ostatecznie z kobiety i zerwałem kontakt. Od tego momentu w relacjach z kobietami szukam przyjaźni, duchowej relacji opartej na wierze w Boga i Jego przykazaniach.
W trakcie trwania seminarium były dwa momenty, które budziły we mnie przerażenie. Po drugim roku był dylemat nad tym, czy przyjmować strój duchowny. Nie chciałem przyjmować sutanny, aby jej nie zhańbić. Zakończył się śmiercią mojego taty. Wtedy była decyzja, Boże, jeżeli przełożeni pozwolą na przyjęcie sutanny, niech będzie wola Twoja. Z Tobą nie mogę walczyć. I w ten sposób pomimo ogromnego lęku przyjąłem strój duchowny, z czego dzisiaj się bardzo cieszę.
Drugim momentem, który budzi we mnie strach, jest czas oczekiwania przed przyjęciem świeceń diakonatu. A problem powstał w czerwcu tego roku, gdy w pełni zrozumiałem, że przychodząc na 5 rok nie ma już odwrotu. I zaś te ludzkie dylematy, czy na pewno to dobry wybór? Czy sprawdzę się jako ksiądz, czy będę potrafił dać radę i wiele innych pytań. W odpowiedzi 15 lipca, 4 dni przed rocznicą śmierci mojego taty, miałem wypadek samochodowy. W ciągu paru chwil stanęło mi przed oczyma całe moje życie. I ponownie po tych ciężkich przeżyciach duchowych była wewnętrzna zgoda, niech będzie wola Twoja.
Dziś, jako akolita, poprzez formację duchową i intelektualną, przygotowuję się do przyjęcia święceń diakonatu i prezbiteratu, które przyjdą bardzo szybko. Jestem szczęśliwy z drogi, którą obrałem. Dziękuję Bogu, że mogę kroczyć ku Chrystusowemu Kapłaństwu i za każdego człowieka, którego stawia każdego dnia na mojej drodze.